czwartek, 6 września 2012

Dzień 6

Viana do Castelo - Caminha
Droga piękna, jak to w Portugalii. Dziś poznałam Duńczyka Nicholasa, bardzo sympatyczny z niego facet i do tego również ma pęcherze, więc nie tylko mi ciężko jest szybciej iść i w końcu ktoś mnie rozumie :) Ale niestety rozłączamy się z nim w połowie drogi, bo jemu się zupełnie nie śpieszy się (szkoda, że to nie z nim szłam), ma bardzo dużo czasu, pieniędzy, sypia raczej w hotelach, a nie w schroniskach. Dziś idę cały dzień z M. i w sumie żałuję tego, zrozumiałam, że ja jednak potrzebuję samotności i jestem indywidualistką, nie lubię się dostosowywać, a Droga tak mnie uszczęśliwia, że nie mam ochoty myśleć o wciąż nie zadowolonej M. Przez chwilę myślę tylko o tym, że jestem głupia, że tak się dopasowałam z datą i ze wszystkim innym, bo przecież mam 4 miesiące wakacji, więc mogłam to zorganizować inaczej, ale potem dochodzę do wniosku, ze nigdy wszystko idealnie się nie układa, a to nie problem, zawsze można się rozłączyć, a najważniejsze jest to, że jestem w miejscu, o którym tyle miesięcy marzyłam! :) Jednak dzień był dziwny. Na koniec dnia mam kryzys, na szczęście jedyny przez moją wyprawę. Dochodzimy do Caminha, a tu alberque zamknięte, spóźniłyśmy się o pół godziny! Jestem złą, brudna, ledwo żywa i oprócz pęcherzy źle stanęłam i ból ścięgna jest nie do wytrzymania. Jednak staram się być twarda i nie okazywać tego co czuję i nie narzekać, bo to i tak nie ma sensu, wiem, że i tak jestem szczęśliwa, a kryzys to kwestia zmęczenia. Na szczęście mamy gdzie spać dzięki naszym znajomym z Irlandii. W tym dniu jedyne o czym marzę to prysznic i łóżko, udało się zdobyć te dwie rzeczy. Kładę się z myślą, że tak kocham ten kraj, że jutro musi być piękny dzień!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz