poniedziałek, 17 września 2012

Dzień 8

Tui-Redondela
Oczywiście, jak to ja - osoba zupełnie nieogarnięta, żyję dalej czasem portugalskim, a ja przecież już jestem w Hiszpanii, gdzie jest normalny (jak w Polsce) czas. Konsekwencją mojego roztargnienia jest wyjście ze schroniska około 5:30, oczywiście było jeszcze ciemno, ale jakoś na to nie zwróciłam uwagi.. Może to i lepiej, bo jest idealnie jeśli chodzi o temperaturę, cisza i spokój. Jednak wydostać się z Tui nie było łatwo, ale jak zwykle niezastąpieni w każdej sytuacji Hiszpanie pomagają mi w ciemnościach odnaleźć szlak :) Już tutaj, w pierwszym hiszpańskim mieście odczułam, ze wszyscy wiedzą, gdzie jest szlak św. Jakuba, no bo stąd w końcu tylko 100 km do celu :) W Portugalii niestety szlak jeszcze nie jest znany, w szczególności do Caminha, bo to nadbrzeżna trasa. W każdym bądź razie po uporaniu się z wszechobecną ciemnością i wejściu na właściwy szlak rozpoczyna się przyjemna droga leśna, idealna pogoda, trasa nie wymagająca, ale kojąca i wyciszająca! Czyli to co ja lubię najbardziej :) Idąc leśnymi drogami poznaje sympatyczną Portugalkę, która zaczyna od Tui, więc tempo ma na prawdę niezłe, więc nie zatrzymuje jej i dalej rozkoszuję się ciszą. Niestety piękne widoki kończą się wraz z początkiem jakiegoś wielkiego parkingu przemysłowego, znajdującego się przed Porrino, widoki okropne, do tego owe miejsce ciągnie się przez parę km, nie ma mowy o jakiejkolwiek refleksji, ale trzeba jakoś przejść ten etap. Znowu spotykam na mojej drodze dobrego człowieka, pewien pielgrzym - Portugalczyk lub Hiszpan (matko oni mają taki podobny język!) oferuje mi 2 śliwki - spada mi z nieba (dzięki św. Jakubie), bo nic nie jadłam od wczoraj, jakoś nie po drodze mi było do sklepu. W ogóle niewiele jadam w Drodze, bo po pierwsze ciepło (gorąco!), a poza tym oni ciągle mają sjestę, serio! Po 18 trudno znaleźć otwarty sklep oferujący artykuły spożywcze. Ale wracając do śliwek to przepyszne były, słodkie i soczyste, do dziś pamiętam ten wyśmienity smak i mój smutek, kiedy w krótkim czasie się ich pozbyłam. W ogóle dzień pełen dobroci, w Porrino idąc z pustą butelką w ręce zatrzymuje mnie Hiszpanka proponując, że mi ją napełni. Trochę zdezorientowana nie odpowiadam nic na jej miłą propozycję, tak szybko sie to dzieje, że nawet nie wiem kiedy spotkana pani zabiera mi pustą butelkę, idzie do swojego domu, stojącego obok i po chwili przynosi mi pełną butelkę pysznej i zimnej wody (niestety kupna nie jest zbyt dobra). Poznaje również jej dwójkę dzieci - chłopiec i dziewczynka, patrzą na mnie z uśmiechem i zainteresowaniem, na prawdę widać, że super z nich rodzina. Po tym zdarzeniu jestem w szoku, bo rzadko kiedy spotykam się z taką bezinteresownością! Od tego momentu z mojej twarzy nie znika uśmiech :) A w mojej głowie tylko myśli " i jak tu nie kochać tych ludzi, ich kultury i kraju. Potem droga raczej polna, przyjemna i z ładnymi widokami. Niestety ok. 10 km przed Redondelą zaczynam odczuwać coraz bardziej nogi, a każdy kogo pytam mówi mi, że jeszcze zostało mi 7 km. I jak tu nie zwariować, ide 2 godziny, a ciągle przede mną 7 kilometrów. Na szczęście znowu spotykam miłą osobę, Hiszpankę o imieniu Terra (mam nadzieję, ze tak się piszę jej imię), która sama do mnie zagaduje. Idziemy przez dłuższą chwilę razem rozmawiając trochę po angielsku i trochę po hiszpańsku i to fantastyczne, że tak dobrze się rozumiemy. Terra akurat szła ze swoją córeczką, która smacznie spała w wózku do swojego taty, który mieszkał niedaleko, w trakcie rozmowy dowiaduje się, że ma 32 lata ( ja bym jej dała 24 góra!), ma męża i czwórkę dzieci, sama kiedyś była w Santiago na rowerze, dzięki niej poprawia mi się humor, nie odczuwam już bólu nóg i daje mi siłę, żeby dojść do Redondelii. Tak bardzo podniosła mnie na duchu i tak dobrze mi sie z nią rozmawiało, jakbym znała ją od paru lat, że do dziś pojawia się uśmiech na mojej twarzy, kiedy ją wspominam. Strasznie żałuję, że nie wzięłam adresu, czegokolwiek, bo chętnie pogadałąbym z nią! Chyba jeszcze nigdy nie zżyłam się z kimś tak mocno w przeciągu 30 minut! Oczywiscie pożegnałyśmy się jak przystało na dobre znajome - buziakiem w policzek i przytulasem! Tak jak powiedziała Terra do Redondelii od kiedy się rozstaniemy będę miała 3 km. Dochodzę do Redondelii szczęśliwa, że to już koniec dnia, a także z powodu moich dzisiejszych przygód i spotkań. Niestety zostaje przywitana trzema przepełnionymi alberque, co TROCHĘ psuje mój dobry nastrój. Z powodu wielkich tłumów pielgrzymów na szczęście została zorganizowana sala gimnastyczna, więc chociaż mam gdzie spać. W sali mnóstwo ludzi, bo w końcu jutro święto Jakuba!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz