sobota, 16 lutego 2013

Nostalgia

Coraz częściej tęskni mi się za Hiszpanią, za drogą, gdzie mogłam odpocząć od wszystkiego i wszystkich. Po prostu miałam ucztę dla ducha. Tak bardzo chciałabym tam wrócić, tylko coraz więcej marzeń, a nie za wiele czasu i pieniędzy. Ale oczywiście dla chcącego nic trudnego :) Co do marzeń to bardzo chciałbym wyjechać do Hiszpanii, ale tak na dłużej, na prawdę długooo, może nawet na stałe..Wtedy, kiedy tylko potrzebowałabym odpoczynku i św. Jakuba, mogłabym się wybrać w Drogę!
A tak poza tym wszystko jakoś się kręci, trochę czas mi ucieka przed nosem przez studia, ale taka kolej rzeczy.
A za równe 50 dni będę we Włoszech, na II etapie paralotni. Miała być Hiszpania, ale niestety nikt nie organizuje szkolenia w tym cudownym miejscu w ramach II etapu. Ale zawsze są seminaria przelotowe w Hiszpanii.
I tak już nie mogę się doczekać i jestem taka szczęśliwa, że w końcu sobie polatam :)

niedziela, 23 grudnia 2012

Koniec roku.

Nieubłaganie zbliża się koniec tego wspaniałego roku. Mimo, że na pewno były sytuacje trudne to na prawdę o nich nie myślę, nie wspominam. Teraz podsumowując 2012 rok jedyne o czym na pierwszym miejscu myślę to, że udało mi się zrealizować moje dwa największe marzenia- podróż do Hiszpanii i Portugalii w ramach Camino i rozpoczęcie przygody z paralotnią. Teraz, kiedy zaczęły się studia i moja natura wędrowcy i marzyciela trochę na tym cierpią, przez co tracę natchnienie i optymizm. Dobija mnie ta bezczynność. Teraz tylko myślę, że za dwa miesiące jadę na II etap szkolenia paralotniowego do Hiszpanii i wiem, że to podniesie mnie na duchu i znów będę każdego dnia uśmiechnięta.

Poza tym odczuwam potrzebę pisania, więc mam nadzieję, że  mój zapał nie jest słomiany i w miarę często będę pisała. W sumie jeśli będzie o czy. Bo tak o moich przemyśleniach to lepiej nie.

A tymczasem życzę wszystkim, którzy to przeczytają spokojnych świąt spędzonych w rodzinnym gronie, zdrowia w te mroźne dni, spełniania marzeń, które są bardzo ważną częścią naszego życia, a także odwagi do spełniania ich. Wiele pięknych dni, uśmiechu na twarzy i wytrwałości w każdym aspekcie życia. A także udanego Sylwestra, który zapoczątkuje kolejny rok, których niech będzie jeszcze lepszy od tego.
Wesołych Świąt!

czwartek, 18 października 2012

Compostelka i credencial del peregrino

Mało kto czyta mojego bloga, ale i tak przepraszam za zaniedbanie i rzadkie wchodzenie, ale studia się rozpoczęły i przyszły nowe obowiązki, niestety..

W dzisiejszym poście chciałabym pokazać mój paszport pielgrzyma- credencial del peregrino i świadectwo ukończenia pielgrzymki - compostelka. Są to dla mnie dwie bardzo ważne rzeczy, które przywiozłam z Santiago i przypominają mi każdego dnia o mojej Drodze, na którą wrócę na pewno!
Minęło już tyle czasu, już połowa października za mną, a ja czuję się jakbym wczoraj wyruszała.

A więc to mój paszport pielgrzyma, w którym kolekcjonowałam różnorakie pieczątki z miejsc, w których byłam:


A tutaj moja compostelka napisana w języku łacińskim:




Na dzisiaj to niestety tyle, bo za godzinkę mam zajęcia, więc nie mogę rozbudzic mojej weny i myśli, które kotłują się w mojej głowie.
Dodam tylko, że w następnym poście podsumuje moją Drogę.
A także, że strasznie tęsknie za tym jak było w Drodze, za ludźmi, za cudownym krajem, za moim spokojem wewnętrznym. Chciałabym tam wrócić. Znowu potrzebuję poukładać sobie w głowie. O matko, a jak ja tęsknie za lataniem na mojej ślicznej paralotni.
Dochodzę do wniosku, że przez to, ze spełniłam moje dwa największe marzenia teraz nie potrafię siedzieć na miejscu i nie robić nic tak fascynującego jak parę miesięcy temu.. Tak refleksyjnie mi się zrobiło, tak smutno..
Ale już niedługo powrócę do moich pasji- wędrówki i latania.. Niedługo..

poniedziałek, 24 września 2012

Dzień 12

Mediolan
Już od przylotu, czyli dzień wcześniej (od 23) obsługa lotniska robi sobie z nas, brzydko mówiąc, jaja! Jest godzina 23, zmęczone lotem, chcemy się gdzieś usadowić, trochę zdrzemnąć, jednak nie mija 30 minut, kiedy pan strażnik mówi nam, że zamykają tą część lotniska do sprzątania. No nie ma co, miło z ich strony, w szczególności, że w otwartej części nie ma gdzie posadzić tyłka. Postanawiamy iść na dół, obok kaplicy i toalet, żeby w spokoju się rozłożyć i licząc, że nikt nie przyjdzie z zamiarem wyrzucenia nas i stąd. Mylimy się jednak, bo około za godzinę przychodzi następny strażnik, budzi nas i informuje nas, że tu też nie możemy spokojnie sobie spać. Trochę wybuchałam i pytam (prawie krzyczę), że jak nie tu, nie tam to niby gdzie, a on mi na to, że jak mi się nie podoba to mogę iść do hotelu. Bardzo chętnie, gdyby nie to, że lotnisko jest oddalone od centrum jakieś 30 minut drogi, a do tego jest 1 w nocy! Więc podsumowując noc była okropna, a lotnisko w Bergramo już nie kojarzy mi się tak miło jak na początku podróży, kiedy poznałam to Cezara. Jednak mimo nieprzespanej nocy, staram się uspokoić i jadę zobaczyć prawdziwy Mediolan :) Jednak, kiedy już docieram na miejsce dla mnie szału nie ma, może za bardzo przyzwyczaiłam się do klimatu panującego w portugalskich i hiszpańskich miastach, a poza tym pogoda przez jakiś czas jest deszczowa. Ale nie jest tragicznie, architektura przepiękna, ładne kościoły, pyszne jedzenie i mili ludzie! Może to też dlatego, że przecież Mediolan jest ogromny, a ja też nie miałam zbyt dużo czasu, żeby zobaczyć większości miasta. Ale i tak chce przyjechać kiedyś do Włoch, ale może bardziej Toskania lub coś mnie uprzemysłowionego. O 19:30 jest odlot i już o 21:30 lądujemy w Poznaniu. Docieram na dworzec i prawie od razu mam pociąg do siebie, niestety strasznie przepełniony i kolejna noc nieprzespana, ale znowu chociaż zawieram znajomości :) O 6 rano jest w Katowicach na dworcu, widzę czekającego na mnie tatę i siostrę, więc tak to już jest niestety koniec, trzeba wrócić do rzeczywistości.

P.S. W końcu nadrobiłam moje braki. Aż coś mnie ściska w gardle, jak przypominam sobie te wszystkie chwilę, które przeżyłam. Od mojego powrotu mija prawie 2 miesiące, a ja czuję się jakbym wczoraj była w Santiago. Zostało tylko zrobić oddzielne podsumowanie, wstawić zdjęcia i pozostaje tylko czekać na następne Camino.

niedziela, 23 września 2012

Dzień 11

Santiago de Compostela
Plan dnia przewidywał przede wszystkim uczestnictwo na mszy dla pielgrzymów o godzinie 12. Byłam przed katedrą o wiele wcześniej i była zachwycona, było tylko parę osób, cisza, spokój, magicznie wtedy jest na placu przed katedrą. Jest znacząca różnica, kiedy na placu jest 10 osób, a nie setki albo tysiące. Miałam dużo czasu przed mszą, więc nawet zjadłam śniadanie na placu, obeszłam jeszcze kilkakrotnie katedrę dookoła. Jednak trochę byłam poirytowana, kiedy widziałam zachowanie niektórych turystów, około godziny 11 ludzie zaczęli się zbierać w środku, żeby zająć sobie siedzące miejsce. Niestety niektórzy okazywali zero szacunku, kultury, wchodzą sobie jakby wchodzili do kina, głośno rozmawiają, nie szanując osób modlących się i ciągle aparat w ruchu. W takich warunkach zamiast się wyciszyć, rozkoszować tą ciszą to się wściekałam i pragnęłam, żeby Ci ludzie zwyczajnie się zamknęli. Msza była bajkowa, cudowne emocje w środku serca, mimo, że była po hiszpańsku to był jeden akcent po polsku, co mnie miło zaskoczyło. Botafumeiro, czyli to wielkie kadzidło robi oszałamiające wrażenie, jest piękne, bardzo duże i całe lśni. Katedra w środku też jest pełna złota, blasku i majestatu. Przeczuwałam, ze się popłaczę, bo tyle we mnie było emocji, które chciały wyjść na światło dzienne, ale nie przypuszczałam, że to będzie w chwili, kiedy szłam do Komunii Świętej. Cudowne przeżycie, strasznie oczyszczające. Całe popołudnie nie dociera do mnie, ze już dzisiaj opuszczam Hiszpanię, Santiago, że coś się kończy właśnie. Po mszy poszłam na obiad, oczywiście musi być coś prawdziwie hiszpańskiego, więc zamawiam wino, a do tego hiszpańską tortillę. Wino czerwone dobre, ale mocne, a tortilla to moja potrawa numer jeden w Hiszpanii (ale jeszcze nie wiele jadłam tam tradycyjnych potraw). Kiedy to piszę to aż zjadłabym tą przepyszną tortillę, o matko! Przede mną tylko zwiedzanie Mediolanu i do domu.. W tym momencie doszłąm do wniosku, że czas biegnie stanowczo za szybko.

sobota, 22 września 2012

Dzień 10

Teo-Santiago de Compostela
Jedna z najprzyjemniejszych dróg dla moich nóg i ducha. Idealna na ostatni dzień wędrówki i trochę refleksji. Nawet nie wiem jak i kiedy, ale nagle stoję obok drogowskazu z napisem "Santiago de Compostela", w co przez chwilę nie mogę uwierzyć i pytam napotkanej pani czy to naprawdę już tu. Jeszcze tylko doczłapanie się do katedry, a im bliżej katedry chce mi się bardziej płakać.. Nie do opisania są uczucia towarzyszące Ci, kiedy zdajesz sobie sprawę, ze właśnie stoisz w miejscu, o którym marzyło się pół roku, jak nie więcej! Nie mogę uwierzyć, że to już koniec mojej wędrówki, mojej Drogi, przygody, pielgrzymki, mojej zmiany, mojego marzenia. Nie dochodzi jeszcze do mnie, że następnego dnia, będę musiała jechać na lotnisko, wsiąść do samolotu, przelecieć pół Europy i wrócić do szarej rzeczywistości, choć wiem, że dzięki tej DRODZE, już nie będzie to szara rzeczywistość. Dochodzę do katedry i jej ogrom mnie przytłacza, ale w pozytywnym sensie. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a serce mocniej bije. Wchodzę do środka i piękno które dostrzegam jest tak majestatyczne, tak niesamowite, że zatapiam się w nim. Mogę się pomodlić w ciszy, złożyć moje intencje św. Jakubowi, nie spieszę się, choć jutro też tu będę na specjalnej mszy dla pielgrzymów, która jest o godzinie 12. Obchodzę dookoła to arcydzieło architektury kilkakrotnie, żeby zapamiętać szczegóły, żebym nie zapomniała tego widoku, który pieści moje oczy.Ale wiem, ze nie widzę go po raz ostatni, bo jestem przekonana o moim powrocie w to miejsce! Chyba poznałam co to szczęście, pierwszy raz w życiu tak właśnie się czuję - szczęśliwa (no oprócz momentu, kiedy latam). Dziękuję św. Jakubowi, że z jego pomocą dałam radę i teraz modlę się w miejscu jego spoczynku, a następnie powoli kieruje się w stronę alberque. No, ale w tym miejscu muszę wyznać, że jedyne co mnie zniechęciło to skomercjalizowanie tego miejsca. Bardzo dużo ludzi, którzy nie szanują drugiego człowieka, dziewczyny w mini, byle wejść do katedry i zrobić sobie zdjęcie, a potem wyjść bez żadnego znaku krzyża czy odrobiny szacunku. Trochę popsuli oni klimat, ale i tak kocham to miejsce! :)

wtorek, 18 września 2012

Dzień 9

Redondela-Pontenvedra-Teo
Droga już trochę cięższa, ale przyjemna, wśród lasów, pól, a momentami czułam się jakbym była w Tatrach, bo było lekko pod górkę i po kamieniach. Ale przecież ja kocham Tatry, więc jest mi dobrze :) W sumie wole iść pod górkę niż z górki, bo mniej bolą palce u nóg. Niestety coraz bardziej odczuwa się przebyte kilometry, ale cieszy mnie moja wytrwałość. Po przebyciu leśno-górskiej trasy postanawiam sobie zrobić postój w przydrożnym lesie. Dobrze, że tak postanowiłam, bo za chwilę jestem uradowana, bo obok mnie przejeżdża pan na koniu! Matko jak to bajecznie wyglądało, pan jak prawdziwy kowboj, z kapeluszem na głowie jadący w LESIE na koniu, coś wspaniałego :) Właściwie dzień jest spokojny i upływa na wędrówce, rozkoszowaniu się okolicą. Dziś poznaje Hiszpankę-Katrin i jej przyjaciółkę -Mercedes. Panie nie w moim przedziale wiekowym (ok.35), ale rozmawia mi się z nimi na prawdę bardzo dobrze :) W tym miejscu coraz bardziej odczuwam, że jestem bardzo blisko św. Jakuba i cieszę się ogromnie, a z drugiej strony nie wyobrażam sobie powrotu. W ciągu tych paru dni przyzwyczaiłam się do pogody, do poznanych ludzi, bolących nóg, pięknych widoków i ciągłego wędrowania. Zastanawiam się jak to jest, że każdy kto jest na szlaku świętego Jakuba zawsze chce tam wrócić. Niestety zapominam zrobić notatki po przyjściu do schroniska, więc dzień może wydawać się krótki i nieciekawy, ale wbrew pozorom był zupełnie inny, bardzo długi i bardzo przyjemny!